Info

avatar Blog rowerowy Arnoldzika z miasteczka Kruszwica. Przeróżne liczniki nabiły mi 117465.96 kilometrów w tym 2224.36 po polnych dróżkach, leśnych duktach a nawet po śniegu. Jeżdżę z prędkością średnią 24.42 km/h i to jest istotne
Więcej o Arnoldziku.

Arnoldzikowe batoniki

2019

button stats bikestats.pl

2020

button stats bikestats.pl

2021

button stats bikestats.pl

2022

button stats bikestats.pl

2023

button stats bikestats.pl

2024



baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi Arnoldzika

Zdobyte przez Arnoldzika gminy

Odwiedziny u Arnoldzika

licznik odwiedzin Wordpress

Arnoldzikowa zegarynka

Arnoldzikowa pogodynka

Wykres roczny Arnoldzika

Wykres roczny blog rowerowy Arnoldzik.bikestats.pl

Archiwum Arnoldzika

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2021

Dystans całkowity:919.26 km (w terenie 0.70 km; 0.08%)
Czas w ruchu:33:40
Średnia prędkość:27.30 km/h
Maksymalna prędkość:59.74 km/h
Suma kalorii:51 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:76.60 km i 2h 48m
Więcej statystyk

  • Dystans 41.82km
  • Teren 0.70km
  • Czas 02:12
  • Prędkość śr. 19.01km/h
  • Prędkość max. 33.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Wiatr 8m/s
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z wizytą u Gustawa

Poniedziałek, 3 maja 2021 · dodano: 03.05.2021 | Komentarze 0


Trasa: Kruszwica-Rzepowo-Racice-Baranowo-Lachmirowice-Chrosno-Sukowy-Młynice-Starczewo-Strzelno-Ciechrz-Żegotki-Bożejejwice-Sławsk Wielki-Kruszwica

Wiatrak w Chrośnie wzniesiony został w 1832 roku. Wiatrak o drewnianej konstrukcji ryglowej, typu koźlak, jedyny w powiecie inowrocławskim zachowujący jeszcze swój wizerunek. Do 1970 r. wiatrak w pełni służył mieszkańcom i był określany jako wiatrak „GUSTAW” od nazwiska wieloletniego właściciela Kazimierza Gustawa. Posiada prawdopodobnie najstarszą i najważniejszą część tzw. kozły ze starszego obiektu. Świadczą o tym bardzo duże przekroje zastrzałów usztywniających podstawę „koźlaka”.

Wiatraka się nie buduje, nie wznosi się. Wiatrak zostaje powołany, bierze początek, albo przychodzi. Budować można dom, stodołę, oborę, to, co stoi nieruchomo. Wiatrak porusza się, chodzi, pracuje, wydaje dźwięki, mówi, gra muzykuje, zawodzi, niedomaga, choruje, gniewa się, odpoczywa, śpi. Wiatrak żyje, czuje. Jest jak człowiek i tak jak nie ma takiego samego człowieka, tak nie ma takiego samego wiatraka. Każdy wiatrak ma swój charakter jedyny i niepowtarzalny. Ojcem wiatraka jest cieśla i on zawsze potwierdza to znakiem. Wiatrak odchodzi lub ginie, a tam gdzie pracował, pozostaje jego mogiła. (Jan Święch, Tajemniczy świat wiatraków)

Tak, tak właśnie mnie naszło aby odwiedzić tego, który wciąż żyje choć od ponad półwiecza jego łopaty w bezruchu stoją. Tego, któremu życie przedłużono już po raz wtóry, którego nie spotkał los smutny odchodząc w zapomnienie, zwyczajnie umierając jak setki innych. W swym pierwotnym miejscu stojąc oko cieszyć będzie jeszcze długie lata...
http://www.wiatraki.org.pl

Wiatrakowe szczęście - Anno Domini 2021
Po­­dpi­­sa­­na­­ zo­­sta­­ła­­ u­­mo­­wa­­ na­­ re­­a­­li­­za­­cję za­­da­­ni­­a­­ "Re­­wi­­ta­­li­­za­­cja­­ za­­by­tko­­we­­go­­ wi­­a­­tra­­ka­­ ty­pu­­ Ko­­źla­­k w Chro­­śni­­e"­­. Wy­ko­­na­­wcą jest­­ fi­­rma­­ Mo­­de­­rn Ho­­u­­se­­ Józe­­f Sta­­si­­a­­k z wo­­je­­wództwa­­ ma­­ło­­po­­lski­­e­­go­­, która­­ po­­si­­a­­da­­ du­­że­­ do­­świ­­a­­dcze­­ni­­e­­ w za­­kre­­si­­e­­ pra­­c przy­ o­­bi­­e­­kta­­ch dre­­wni­­a­­ny­ch re­­a­­li­­zo­­wa­­ny­ch na­­ te­­re­­ni­­e­­ ca­­łe­­j Po­­lski­­. Je­­st to­­ dłu­­go­­ o­­cze­­ki­­wa­­na­­ i­­nwe­­sty­cja­­ ni­­e­­ ty­lko­­ prze­­z mi­­e­­szka­­ńców so­­łe­­ctwa­­ Chro­­sno­­. Dzi­­ęki­­ prze­­pro­­wa­­dzo­­ne­­j re­­wi­­ta­­li­­za­­cji­­ wi­­a­­tra­­k zy­ska­­ no­­we­­ ży­ci­­e­­ i sta­­ni­­e­­ si­­ę a­­tra­­kcją tu­­ry­sty­czną Gmi­­ny­ Kruszwica o­­ra­­z mi­­e­­jsce­­m i­­nte­­gra­­cji­­ lo­­ka­­lne­­j spo­­łe­­czno­­ści­­. Za­­da­­ni­­e­­ o­­be­­jmie­­ ro­­bo­­ty­ bu­­do­­wla­­no­­-ko­­nse­­rwa­­to­­rski­­e­­ przy­ wi­­a­­tra­­ku­­ wra­­z z wzmo­­cni­­e­­ni­­e­­m fu­­nda­­me­­ntów po­­d ko­­złe­­m, wy­mi­­a­­ną wa­­łu­­ skrzy­dło­­we­­go­­, re­­ko­­nstru­­kcją i­­zbi­­cy­, dy­szla­­, scho­­dów ze­­wnętrzny­ch i­­ skrzy­de­­ł, wi­­a­­ty­ dla­­ pi­­e­­ca­­ chle­­bo­­we­­go­­, dróg i­­ ści­­e­­że­­k, ma­­łe­­j a­­rchi­­te­­ktu­­ry­ (m.i­­n. ła­­wki­­, si­­e­­dzi­­ska­­, sto­­ły­) o­­ra­­z stre­­f pa­­rki­­ngo­­wy­ch. 

Stan wiatraka z 2020 roku

maj 2021 r. 






  • Dystans 100.38km
  • Czas 03:30
  • Prędkość śr. 28.68km/h
  • Prędkość max. 39.30km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Wiatr 3m/s
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kiedy sobota staje się niedzielą, czyli Notojadzim i bunkry

Sobota, 1 maja 2021 · dodano: 01.05.2021 | Komentarze 0


Trasa: Kruszwica-Tupadły-Inowrocław-Miechowice-Marulewy-Pławinek-Radojewice-Pieranie-Dąbrowa Biskupia-Zakrzewo-Sędzin-Dobre-Bronisław-Papros-Pieranie-Radojewice-Pławinek-Marulewy-Miechowice-Szymborze-Inowrocław-Tupadły-Kruszwica

Tośmy pojechali niedzielny coffee ride w sobotni dzień dla odmiany z pogodowych względów, bowiem deszcze nadciągają niemałe. Zbiórka na godzinę 10-tą wyznaczona w mieście Inowrocław tym razem. Na starcie pięciu kolarzystów się stawiło, lecz na przebycie pierwotnie ustalonej trasy trójka się zdecydowała. Wyjazd na wschodnie rubieże z misją odwiedzenia dostępnych bunkrów w okolicy miejscowości Zakrzewo w powiecie aleksandrowskim. Bunkier Ringstand 58c to typ małego schronu, będącego niemiecką konstrukcją opartą na projekcie włoskim, wykorzystanym po raz pierwszy w walkach pod Tobrukiem w Afryce Północnej w 1941 r., skąd jego potoczna nazwa – „Tobruk”.  W obrębie Zakrzewa jest ich pięć zachowanych w różnym stanie, wchodzą one w skład linii umocnień ciągnącej się aż od Torunia kilkadziesiąt kilometrów na południe wybudowanych w większości w sierpniu i wrześniu 1944 roku. Pas niemieckiej obrony stanowiło łącznie ponad 350 bunkrów zarówno typu Ringstand 58C jak i znacznie większych Regelbau 668. 

Poniżej relacja bezpośredniego świadka przedmiotowych czasów i wydarzeń. http://www.mojewojennedziecinstwo.pl/pdf/04_soltysiak_warthegau.pdf
Władysław Sołtysiak "Warthegau czyli Wielkopolska"
„Einsatz”
Przyszedł sierpień 1944 roku. Front wschodni był już nad Wisłą. Niemcy w ostatniej chwili, w pośpiechu, ale jeszcze nie w panice, postanowili budować umocnienia frontowe na zachód od linii Wisły.
Pamiętnego dla mnie dnia 6 sierpnia 1944 roku deportowali nas z bratem i innymi pracownikami warsztatu, wraz z tysiącami ludzi z naszej części Wielkopolski i Łodzi w okolice Torunia, Aleksandrowa Kujawskiego, Dobrego, Radziejowa, na tak zwany „Einsatz”. Tak nazywaliśmy tę niemiecką akcję kopania okopów.
Kilka dni później wywieziono również naszego ojca, ale w okolice Izbicy Kujawskiej. Mama została sama i w bezdennej rozpaczy.
Zakwaterowali nas w stodołach, młynach itp. niemieszkalnych pomieszczeniach. Z bratem rozdzielono nas. Zostałem sam, ale pocieszałem się, iż pozostał ze mną inny pracownik naszego warsztatu z Witkowa – pan Tadeusz Ł. Mieszkaliśmy w stodole. Póki był sierpień i wrzesień (wtedy wyjątkowo ciepłe), spanie w dziurze wygrzebanej w słomie nie było najbardziej uciążliwe. W październiku już zaczęło być wręcz strasznie, kiedy po ciężkiej pracy wracało się wieczorem na kwaterę do stodoły, często w ubraniu przemoczonym na deszczu. Zakopywanie się w słomę nie dawało niezbędnego do odpoczynku ciepła.
Wstawaliśmy o bardzo chłodnym świcie, wciąż w wilgotnej odzieży. Szliśmy na poły głodni wlokąc się kilka kilometrów na wyznaczony odcinek robót. Marsz do pracy długimi kolumnami ludzi pogrążonych w rozpaczy pogłębiał beznadzieję. A jednak w kobiecych kolumnach Łodzianek słychać było czasem śpiew. Tęskny, cichy śpiew łódzkich robotnic. Śpiew milknął, gdy w pobliżu pojawiał się nadzorca Schultz. Pamiętam to nazwisko.
O trwającym właśnie Powstaniu Warszawskim nie wiedzieliśmy nic, gdyż byliśmy izolowani od miejscowej, nielicznej zresztą, ludności polskiej. A i ta, nie wiem, czy miała takie informacje. Gestapo dbało o to, aby tego rodzaju wieści nie przenikały z GG do polskiej ludności w Warthegau. Być może dorośli zdawali sobie bardziej sprawę z sytuacji, ale nie jestem też pewien, czy wiedzieli dużo o stojącym nad Wisłą froncie wschodnim. Przez mgłę pamiętam, że o tym rozmawiali. Rozmowy o tych sprawach były niebezpieczne, o czym zawsze należało pamiętać i z czego zawsze należało w czasie okupacji zdawać sobie sprawę, nie mając absolutnej pewności, czy rozmówca jest godny zaufania. By-liśmy zbiorowiskiem ludzi przypadkowych, spędzonych przymusowo. Może dorośli analizowali strzępy wiadomości oficjalnych, niemieckich, gdzieś wyczytanych z Ostdeutscher Beobachter?
Nasza praca polegała na kopaniu rowów strzeleckich, rowów przeciwczołgowych, budowie bunkrów, umacnianiu ich faszyną wiązaną drutem. Pół biedy, kiedy ziemia była piaszczysta i lżejsza. Wykonanie tych prac w podmokłym podłożu (nad rzeczkami, których nazw nie znam) było już zadaniem ciężkim. Ja miałem wtedy tylko piętnaście i pół roku.
Pilnował nas personel niemiecki (najbardziej zapamiętałem wspomnianego wyżej Schultza) i biada nam, jeśli praca nasza nie zadowalała nadzoru. Rozpaczliwość położenia pogłębiał fakt, że widzieliśmy wciąż doskonale zorganizowaną machinę: na czas dostarczane drewno budulcowe, drut i faszynę. To jeszcze nie był w gruzy rozsypujący się organizm, o co dbało wszechwładne gestapo. To nie dawało nadziei na rychły koniec.
W drugiej połowie października przydzielono nam na zakwaterowanie opuszczone domostwa w sąsiedniej wsi, bez szyb w oknach, bez drzwi i pieców. To było chyba na byłym poligonie między Toruniem a Aleksandrowem Kujawskim albo na terenach wyludnionych dla celów wojskowych. We własnym zakresie musieliśmy deskami zabić na głucho okna (bez szyb), wykonać jakieś drzwi, w miarę szczelne, aby było cieplej. Robiliśmy wszystko to po normalnych godzinach pracy. Wybudowaliśmy z gliny i cegieł piec do ogrzewania. Zbudowaliśmy również prycze piętrowe. Spaliśmy na nich pokotem w słomie. Nie wszyscy na noc z powodu zimna zdejmowali wierzchnie odzienie, toteż szybko zawszeni byliśmy dokumentnie. Walczyliśmy z wszami gotując wszystko, co było możliwe i niemożliwe do gotowania, w jakimś zdobytym cudem kotle. O ile dobrze pamiętam skutecznie, gdyż pozbyliśmy się ich. Robiliśmy to po kryjomu, gdyż nie wolno nam było zostawać na kwaterach w godzinach pracy. Nie mieliśmy też niedziel. Na tej kwaterze zostawaliśmy jednak w tym celu po kolei, nielegalnie. Głowa każdego z nas była w tym, aby nie dać się złapać lotnym kontrolom niemieckiego nadzoru. Ja to przeżyłem kiedyś w ten sposób, że po zauważeniu w porę kręcących się w pobliżu Niemców, skutecznie schowałem się pod pryczę. Paliliśmy odpadkami drewna z budowanych umocnień. Palenie drewnem nie z odpadków było sabotażem.
Dopiero dziś zdaję sobie w pełni sprawę, że wtedy byłem dzieckiem. A przecież musiałem stawić czoło problemom tak, jak dorosły. Płakałem rzadko i to był chyba mój ratunek. Płakałem rzadko chyba dlatego, że nieszczęście było powszechne, że cierpieli wszyscy Polacy, że w nieszczęściu nie ma czasu na zastanawianie się nad sytuacją. A ta była straszna.
Kilka kilometrów od nas przy szosie ze Służewa do Torunia, pod lasem w wąwozie był obóz internowanych włoskich żołnierzy marszałka Badoglio. Tak mówiło się o nich między nami. Pracowali na innych odcinkach niż my, bez kontaktu z nami. Nie wiem, jaki był ich na koniec los. Nigdy po wojnie nie odwiedziłem tych okolic.
Pracowaliśmy do ostatnich dni. Kiedy wreszcie ruszyła ofensywa radziecka 17 stycznia 1945 roku, popędzono nas pospiesznie kolumnami na zachód. W kopnym śniegu, w mróz, bocznymi drogami, nie śpiąc, potwornie zmęczeni brnęliśmy Puszczą Bydgoską. Tam nas „zgubili” konwojujący Niemcy. Oni sami myśleli dopiero teraz o ucieczce.
Był chyba 22 stycznia 1945 roku. Ogarnęły nas nacierające wojska radzieckie, które początkowo nie wiedziały, z kim mają do czynienia. Byliśmy wolni. Skończyła się moja okupacyjna gehenna dziecka."
Bunkier Ringstand 58C - "Tobruk"

Najlepiej zachowane bunkry w Zakrzewie


Panowie kolarzyści, dziś będziemy się bunkrować :)



Kategoria SZOSA TOWARZYSKA